Me and R5

Me and R5

piątek, 20 czerwca 2014

26,04,2014
Wczoraj namierzyli mojego Rossa! Tylko szkoda, że tylko namierzyli. Chciałabym mieć już go dla siebie. Podobno dzisiaj ma być jakaś akcja odbicia... Nie znam się na tym, więc nie będę się wypowiadać. W ogóle to nie spałam całą noc. Myślałam, czy uda im się, czy wszystko pójdzie według planu itp. Z tego całego zamartwiania rozbolała mnie głowa, więc zeszłam na dól, by wziąć jakąś tabletkę. Jednak zobaczyłam, że światło w kuchni już się paliło, a przy stole siedział Austin. Rodzice przyjechali z nim wczoraj wieczorem. Mieli być z samego rana, ale coś im wypadło...
- Ty nie śpisz? - zapytałam, szepcząc.
- O! Siema...Nie, nie mogę.
- Ja też nie. 
- Powiedz, co byś zrobiła mając dziecko...Przeprowadziłabyś się do jego ojca, czy mieszkałabyś sama?
- Co?!
- Chodzi mi o moją dziewczynę. Wiesz...Staram się jej pomagać jak mogę, ale nie zawsze mam czas itd. Dlatego też, myślałem, czy nie wynająć jakiegoś mieszkania i wprowadzić się tam z Jen i dzieckiem.
- A niby skąd weźmiesz kasę na to wszystko?
- I w tym problem. Ale zobacz! Ona mnie potrzebuje, a ja mieszkam około 100 kilometrów dalej, w zupełnie innym mieście. Ile razy do niej przyjeżdżam? 2 w tygodniu? Woow! Żebym tylko się nie namęczył.
- Nie wierzę...
- W co niby?
- Ty rozsądnie gadasz! I myślisz! Przecież to nie możliwe!
- Ha, ha, ha...Ale zabawne.
- Wybacz musiałam. Wiem, że zależy ci na Jennifer i swoim dziecku, ale nie masz możliwości finansowych, by wynająć mieszkanie. Ty nawet nie pracujesz. Jesteś jeszcze...
- Ej! Nie mów dzieckiem, jestem już pełnoletni.
- Tak, ale wciąż się uczysz. 
- Muszę porozmawiać o tym z rodzicami. Może mi pomogą. Ale na razie idę spać, ty też powinnaś.
Trochę zmartwił mnie tą wczorajszą rozmową. Wynikało  z niej tyle, że nareszcie dorósł. Co w sumie mnie bardzo cieszy. Chciałabym, żeby im się jakoś ułożyło, ale jestem też realistką. Wyprowadzka nawet nie wchodzi w grę. Do tego moi rodzice na bank się nie zgodzą. Traktują Austina jak swojego syna. Prędzej zaproponują wprowadzenie się Jen i niemowlaka do nas, niż wyślą ich do mini mieszkanka. 
W parku
Po obiedzie wyszłam z Rydel i chłopakami na zewnątrz. Nie chcieliśmy już przesiadywać  całego dnia  w domu. Postanowiliśmy, że najpierw pójdziemy do kościoła, pomodlić się, bu dzisiejsza akcja powiodła się, a następnie do parku, by się wyciszyć. Nigdy nie było tu dużo osób. To raczej malutki park, z niewieloma ławkami i paroma ścieżkami. Mimo jednak tak małej atrakcyjności tego miejsca, jest ono świetne! Chyba nigdy nie przestanę tu przychodzić. Miałam też ochotę pójść na...wzgórze, ale nie wytrzymałabym tego napięcia i na pewno wybuchłabym płaczem. Wolę chyba odpuścić sobie te negatywne emocje. Z przyjemnością odwiedzę je, ale z Rossem. 
- O czym myślicie - zapytał nagle Riker.
- To chyba nie trudno zgadnąć - odpowiedział Rocky.
Wszyscy przytaknęliśmy z aprobatą. 
- Racja...- westchnął blondyn.
- A ja jestem dobrej myśli - zerwała się Delly - nie zamierzam się zamartwiać na zapas. Moim zdaniem wszystko będzie dobrze i jeszcze dzisiaj zobaczymy Rossa! Dostanie mu się jak tylko przekroczy próg domu, że wyszedł wtedy na ten cholerny ogród!
- Ha ha ha, tak ja też mu coś zrobię za to! Tylko, że z mojej strony to będzie raczej pocałunek, a nie uderzenie.
- Ale fajna z was para - odezwał się Ratliff.
- Dzięki...Boże! Jak ja za nim tęsknię...
I w tym momencie rozległ się dzwonek mojej komórki. 
- O nie to znowu on!
- Jak to?!
- Słuchajcie!
Teraz to ci się udało, ale nie martw się...
Kiedyś jeszcze cię zdobędę.
No jak tylko wyjdę z paki...
Na razie moje słońce :*
Udało mi się? Jak tylko wyjdę z paki? Z..z...z...złapali go? Ross...jest w domu? 
Uwaga fotoradary! Będę tak szybko pędzić do Lynch'ów, że lepiej przygotujcie się do zrobienia zdjęcia!
Wstałam i popędziłam z prędkością światła. Nawet chłopacy mnie nie dogonili. Po drodze wy waliłam się z dwa razy, ale teraz to nie miało znaczenia. No cóż będę miała kolejne rany na kolanach, ale przecież to nie koniec świata!
Po 10 minutach znalazłam się pod domem. W okół zobaczyłam pełno radiowozów. To musiało wskazywać na tylko jedno. Udało się! Nie mogę się mylić. Nagle jednak jakiś policjant mnie zatrzymał, choć już byłam przy samej furtce.
- Chwila, chwila moja panno. Pani idol nie może teraz dać autografu albo zrobić sobie z tobą zdjęcia.
-  Tak się składa, że mam pełno zdjęć z Rossem, bo to mój CHŁOPAK!
- Tak, a ja jestem Lady Gaga.
- No to możliwe. Tak czy owak, proszę choćby zapytać się Stormie i Marka albo przeczytać jakąkolwiek kolorową gazetę!
- Pani wybaczy, ale nie dam się podejść.
- Nie rozumie pan, że mam świadków, którzy potwierdzą to, że praktycznie należę do rodziny Lynch!
- Nie, nie rozumiem. Proszę stad iść albo będę musiał...
- Asia!!!!!
Skierowałam głowę lekko w prawo i zobaczyłam przystojnego blondyna, o wspaniałych brązowych oczach i umięśnionym ciele. Patrzył na mnie jak na...zbawienie. Mimo skaleczonej nogi biegnącego w moją stronę. Wtedy nie wahałam się. Odepchnęłam policjanta, z którym przed chwilą się kłóciłam i przeskoczyłam przez taśmę, by tylko znaleźć się w ramionach chłopaka. 
Czekałam na ten moment przez cały ten czas oczekiwania i wreszcie moje prośby zostały wysłuchane. 
Wtuliłam się w Rossa i przycisnęłam go troszkę za mocno, bo jęknął z bólu. Chyba ma jakieś rany na ciele. Nieważne! Potem on odchylił moją twarz i pocałował mnie jak nigdy dotąd. Ta chwila trwała naprawdę długo. Tak długo aż nie zleciała się cała rodzina i nie przytuliła się do nas.
Jedyne co mogłam teraz wydusić z  siebie przez łzy szczęścia to:
- Kocham cię Ross.
Na co on mi odpowiedział.
- Kocham cię Asia i obiecuję, że nigdy już cię nie opuszczę!

piątek, 6 czerwca 2014

25,04,2014
- Mamy Rossa!
Usłyszałam głos w telefonie.
- Przynieście go do mnie, proszę.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Nie wierzyłam, że już wszystko w porządku. Znowu odzyskam mojego chłopaka.
- Asia!  - zawołała mnie Rydel.
Podbiegłam do niej z wielkim szczęściem. Ale ona...ona się nie cieszyła. Dlaczego? Czemu nadal ma taką poważną minę?
- Asia!
- No co?
- Asia!
Po co mnie woła? Zacięła się, czy co...
- Aśka, wstawaj już! Jest 10:00.
- Ok...Czekaj, co?!
-  No zaspałaś, więc cię budzę.
- Czyli...czyli..Rossa nie ma...
- Nie, policja nadal go szuka.
Wtuliłam twarz w poduszkę. Byłam pewna, że ten sen to prawda. Myślałam, że znowu będę mogła się przytulić do chłopaka i że nic już nam nie zagraża.
- Co się stało? - dopytywała się Delly.
- Miałam piękny sen, że Ross się odnalazł. Jednak teraz gdy się obudziłam, go tu nie ma.
- Mi też się dzisiaj śnił. Ale raczej to był koszmar.
- Opowiesz mi?
- Nie sądzę, że to dobry pomysł. Może kiedy indziej. Chodź na śniadanie. Podobno Riker przygotował coś specjalnego.
- To wy jeszcze nie jedliście?
- Przecież zawsze czekamy na ciebie.
Zwlokłam się po schodach w mojej różowej piżamie i szarym szlafroku. Oczy miałam nadal na w pół otwarte. Mimo że spałam do 10:00 i tak czułam się niewyspana. Z kuchni dolatywały do mnie pyszne zapachy. Rzeczywiście ten posiłek musi być dobry. Zanim jednak udałam się do jadalni, wyjrzałam przez okno. Był wspaniały dzień. Temperatura wskazywała 26 stopni, słońce miło świeciło, a na niebie nie było żadnej chmury. Ku mojemu zdziwieniu przez chwilę zobaczyłam postać Rossa, ale oczywiście nie był to on. Mam dzisiaj dziwne przewidzenia.
- Hej! - zawołali do mnie chłopaki, siedzący już przy stole.
- Cześć! Długo czekacie?
- Eee jakąś godzinkę - powiedział Rocky.
- Nie musieliście naprawdę, ale dziękuję.
- Voilà! Pour madame Asia, le croissant manifique avec le chocolat et pour boire le cacao.
- Ach! Merci monsieur Riker.
- Nie wiedziałem, że umiesz francuski.
- A ja nie miałam pojęcia, że ty znasz ten język!
- Ja tam znam parę słówek, ale widzę, że wy nieźle...Yyy jak było "mówić" - wtrącił się Ratliff.
- "Parler" - odpowiedzieliśmy chórem z blondynem.
- Ok, a "śniadanie"?
- "Le petit déjeuner".
- A..."Czy mogę prosić wodę"?
- " Est-ce que je pourrais de l'eau?".
- What? A trochę wolniej.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. To prawda francuski to dość trudny język. Mówisz [lo], a piszesz "l'eau". Gdzie tu logika?
- To mogę tę wodę?
- Och mój drogi Ratliffie, musisz mnie poprosić po francusku - Riker puścił oko do mnie.
- Weź stary! Ty se możesz szprechać w tym języku, ale mnie do tego nie zmuszaj.
- No błagam, powtórz to co powiedziała Asia i już załatwione.
- To ja może sam sobie ją przyniosę.
- Twoja strata.
Na komisariacie
Po co my tu w ogóle przychodzimy? Żaby zepsuć sobie humor? I tak nic nie wiadomo i raczej długo nie będzie. Dzisiaj moje popołudnie nie było tak fajne jak ranek. Kiedy się myłam, natknęłam się na naszyjnik. Ten, który dostałam od Rossa. Ten, który nosiłam nawet jak z nim zerwałam. Ten, który mój chłopak podarował mi, bo czuł, że jestem tą jedyną. Nie powstrzymywałam się, by oprócz wody, po moich policzkach spływały także łzy. Wyszłam spod prysznica i osuszyłam suszarką lustro, by nie było zaparowane. Spojrzałam na siebie. Stwierdziłam, że ostatnio trochę się zaniedbałam. Nie myślałam o sobie. Cały czas moje myśli krążą w okół Rossa. Nie mojej urody. Znowu spojrzałam w dół mojej szyi. Na obojczyku spoczywał piękny amulet. Chyba dzisiaj już o nim nie zapomnę, cały czas będę zwracała na niego uwagę. 
- Prawda panno Joanno?
- Co? Znaczy słucham? Przepraszam, zamyśliłam się.
- Pytałem, czy dostała pani jakieś nowe sms-y? Pani rodzina mówi, że nie. To prawda?
- Szczerze ostatnio nie sprawdzałam.
Wyjęłam szybko komórkę. Nic.
- Faktycznie. Nic nie dostałam. 
- To niedobrze. Powinniśmy mieć jakiś kontakt z porywaczem.
- Ja tam wolę nie...
- O przepraszam, muszę odebrać - usprawiedliwiał się policjant.
Jak już powiedziałam, mi sms-y od tego idioty nie są w ogóle potrzebne. Nie chcę się dodatkowo stresować. Jedyne, co mogę zaakceptować to wiadomość, co dzieje się z Rossem! Nic więcej typu: kocham cię, jesteś taka wspaniała. Grr! 
- Namierzyliśmy Rossa!
Mój sen się spełnia?!
- To to...odbijcie go.
- Spokojnie damy radę. Trzeba odpowiedniej taktyki i będzie wszystko dobrze.
- Ale proszę mi powiedzieć, on żyje, tak?
- Mogę panią zapewnić, że tak.
Czy to kolejny sen? Rydel, nie budź mnie!